Nauka, Rosja, Ukraina
- 2 minut czytania - 314 słów [Misc]Dwa razy miałem do czynienia z naukowcami pochodzącymi z Ukrainy; za każdym razem byli to Rosjanie.
W piątek na seminarium, profesor (młodszy ode mnie) z jednej z amerykańskich uczelni. Bioinformatyk, znakomity zresztą. Rosjanin z Doniecka – mówi nam gospodarz, sam Rosjanin (ale z Moskwy) tytułem wprowadzenia. I tłumaczy, że normalnie to jak ognia unikają (oni - jacy oni, nie wiem, choć się domyślam) seminariów dziewiątego maja, bo to wielkie święto dla wszystkich narodów na wschodzie Europy. Z wyjątkiem tych, co weszli do Nato, dodaje. I że normalnie, to byśmy nie mogli już ustać na nogach, ho ho ho.
Prelegnet potem pokazuje jakąś sieć oddziaływań, taką czerwoną, i mówi, że tak a propos (czego właściwie?), to ta sieć przypomina mu taki oto plakat (z 1920 roku), który jest “dobrą ilustracją” (czego, to nie mówi):
Pod koniec seminarium pokazuje jeszcze zdjęcie swojej babci z Doniecka obok plakatu propagandowego z 1944, na którym jest babcia w mundurze czerwonoarmistki. Gospodarz seminarium, Rosjanin z Moskwy, współczująco pytał się, czy babcia teraz w rodzinnym Doniecku – ale nie, na szczęście bezpieczna, w Moskwie. Oczywiście, żadnych konkretów, my tu nic nie chcemy sugerować, prawda.
Z drugim Rosjaninem z Ukrainy miałem do czynienia pod koniec lat dziewięćdziesiątych, bawił przejazdem z konferencji w Stanach w Heidelbergu, gdzie wtedy studiowałem. Bardzo się ucieszył, że może ze mną porozmawiać po rosyjsku i przez pół godziny zdołał we wmnie wzbudzić spore współczucie dla sytuacji finansowej instytucji naukowych w Kijowie. Typu: dobrze jest zimą, bo chociaż nie ma zamrażarek, to nie ma też ogrzewania, i nie trzeba pasażować szczepów, starczy postawić fiolki na parapecie. Miałem wyrzuty sumienia, bo po studiach na UJ czułem się w Heidelbergu jak w raju, wszystko miałem.
Kiedy musiał już iść, wyraził radość że mógł z bratem-Słowianinem swobodnie rozmawiać po słowiańsku, bo tu, w Europie, a jeszcze bardziej w Stanach, to nic nie można powiedzieć, bo wszędzie “Negry i Jewrjeje”.
Hi-ho.