Cytat na dziś: Adam Łomnicki i lustracja
- 5 minut czytania - 949 słów [Cytat na dziś]Po raz drugi inny pan, przedstawiający się jako oficer kontrwywiadu, pojawił się u mnie dopiero w roku 1973. (…) Na pytanie mojego rozmówcy o cel mojego wyjazdu odpowiedziałem, że pragnę tam przestawić bardzo ważny model optymalizacyjny odłowu saren, a zanim zdążył zadać następne pytanie – przedstawiłem mu problem i główne założenia modelu, skupiając się na definicji funkcji maksymalizującej i znaczeniu zmiennych decyzyjnych.
Po 15 minutach miał on chyba dosyć moich wywodów. Zapytał, czy w Zakładzie Ochrony Przyrody PAN są jakieś konflikty personalne (a wówczas ogromne były), na co ja, że o żadnych konfliktach w Zakładzie nie słyszałem, ale bez zrozumienia, jakie są założenia optymalizacji i czym jest funkcja maksymalizująca nie zrozumie on znaczenia mojego modelu. W czasie tej rozmowy byłem w lepszej sytuacji niż przed laty choćby z tej prostej przyczyny, że byłem już docentem a docenta z pewnym doświadczeniem dydaktycznym nie łatwo skłonić do przerwania wykładu. Mój rozmówca jakiś czas ten wykład wytrzymywał, a potem szybko zapłacił za kawę i pożegnał się. Od tego czasu żaden oficer kontrwywiadu do mnie się nie zgłaszał.
Adam Łomnicki, dobrowolne oświadczenie lustracyjne
Komentarze
Komentarz: telemach, 2009-12-15 17:10:15:
Inspiruje. Piękny punkt wyjścia na scenariusz.
Komentarz: ztrewq, 2009-12-15 22:43:22:
Adam Łomnicki w ogóle inspiruje. Wychował kilka pokoleń studentów / naukowców. Włączając oddziaływania pośrednie, to nikt nie miał tak silnego wpływu na moje poglądy na naukę jak on. Podobno pierwsze, co zrobił, gdy został członkiem PAN, to oświadczył publicznie, że PAN trzeba rozwiązać.
Ach, i nauczył mnie statystyki. Równolegle chodziłem na zajęcia ze statystyki do Łomnickiego i do Dawidowicza (Antoniego Leona). U Dawidowicza człowiek uczył się dowodu centralnego twierdzenia granicznego, u Łomnickiego człowiek się uczył statystyki (the hardcore way: skacząc w lesie z pierśnicą, w śniegu po pas).
Komentarz: ztrewq, 2009-12-15 22:46:46:
P.S. Kiedy w 1996 zorganizował pierwsze Warsztaty Biologii Ewolucyjnej, podczas otwarcia powiedział, że na “Warsztatach” nie używamy tytułów naukowych, ponieważ magister to żaden tytuł, doktor myli się z lekarzem, docent był postacią kabaretową jeszcze w latach osiemdziesiątych, a odkąd Jaskiernia został profesorem…
Komentarz: telemach, 2009-12-16 15:24:12:
@ ztrewq: “powiedział, że na “Warsztatach” nie używamy tytułów naukowych, ponieważ magister to żaden tytuł, doktor myli się z lekarzem, docent był postacią kabaretową jeszcze w latach osiemdziesiątych, a odkąd Jaskiernia został profesorem…”
Dowodzi dużej klasy. Nie jest to w Polsce częste myślenie. Pamiętam moją podróż do kraju przed 10 laty. I szok wynikający z konfrontacji wyobrażeń o normalności wyniesionych z zachodnioeuropejskich Uniwersytetów i amerykańskiego campusu z tym co zastałem w kraju. Moi koledzy zostawszy profesorami celebrowali jakiś rytualny horror polegający na tym, że zwracali się do siebie per Panie Dziekanie i Panie Prorektorze. A była to trzeciorzędna uczelnia na całkowitym zadupiu. Uciekałem z krzykiem i śni mi się do dzisiaj.
Komentarz: ztrewq, 2009-12-16 15:59:22:
Tak właśnie: dużej klasy. Adam Łomnicki jest też propagatorem innych niecodziennych pomysłów, jak np. że praca w Nature liczy się więcej niż praca w Acta Nonsensica Polonensa, że naukę powinno się finansować z grantów, a nie z centralnego rozdzielnika itp.
A tutaj charakterystyczny dla Łomnickiego fragment z wypowiedzi w debacie o polskich czasopismach naukowych:
[Brak konkretnych odniesień do tekstu Żylicza to może być] objaw szerszego zjawiska odróżniajacego nasze uczelnie od uczelni w krajach rozwinietych, zjawiska polegajacego na nie kwestionowaniu przez uczniów tego, co mówi nauczyciel, przez studentów tego, co mówi profesor, a przez profesorów tego, co mówi kolega, bo tak zwykle jest bezpieczniej.
Wracając do tytułów, to w swojej karierze naukowej zauważyłem, że występuje silna, ujemna korelacja między tytułowaniem się a dorobkiem naukowym oraz jakością ośrodka naukowego. Sformułowania “Herr Professor” czy “pan profesor” to najwyraźniej mechanizmy kompensacyjne. A jak ktoś jest dyrektorem MPI albo noblistką, to niczego kompensować nie musi i studenci zwracają się per “Stefan” albo “Krystyno”.
Komentarz: telemach, 2009-12-18 00:24:12:
W Niemczech ta bania pękła gdzieś na przełomie 1968/1970. Ale np. w Instytutach Maxa Plancka już wcześniej był zwyczaj zwracania się do noblisty po imieniu. “Proszę pana” to się mówiło do portiera lub palacza. :-)
Komentarz: ztrewq, 2009-12-18 01:16:20:
Nie do końca pękła, uwierz mi. Po pierwsze, przez wszystkie lata, jakie uczyłem na niemieckiej uczelni musiałem walczyć z przejawami hołdów feudalnych, jakie studenci składali “wyżej postawionym”. Normalne, jeśli student pierwszego roku jest jeszcze bardziej uczniem niż studentem i nie wie, jak się zwracać do starszych. Nienormalne, jeśli sam fakt, że ktoś ma tytuł powstrzymuje studenta od zadawania pytań i dochodzenia swoich praw do zdobywania wiedzy.
Po drugie, można jeszcze spotkać profesorów “starej daty” – naburmuszonych palantów o mentalności udzielnego władcy. Zdarzało mi się takich jeszcze spotykać. Herr Professor to, Herr Professor tamto, impact factor – ach, te nowinki.
Przejmowaliśmy pomieszczenia po takim jednym. Miał dla siebie trzy pomieszczenia: pokój sekretarek, przedpokój, w którym czekali petenci, i gabinet z dywanami, biurkami (jedno pokryte zielonym suknem), plafonem… zrobiliśmy w tym pomieszczeniu otwartą pracownię dla czterech osób, E. (szef, czyli profesor) zajął pomieszczenie sekretarek, a w przedpokoju zrobiliśmy biblioteczkę i postawiliśmy drukarki. Kiedy Herr Professor zdawał nam Klucz Do Sejfu rzucał łacińskimi cytatami. Sprawdziłem potem jego publikacje. Herr Professor, ein Niemand.
Komentarz: telemach, 2009-12-18 13:49:12:
Faktycznie, takie mateczniki jeszcze mogą się znaleźć tu i ówdzie. Wynika to (jak prawdopodobnie wiesz) z urzędniczego systemu publicznego szkolnictwa wyższego, pewnych ludzi nie dało się przez dekady nijak ruszyć. Ale akceptacja takich zachowań jako normy jest - wg. moich obserwacji - wyjątkiem. Chociaż może miałem szczęście. W każdym razie nikt mnie nigdy nie zrugał za to ,że moi doktoranci byli ze mną pod koniec lat 80-tych “na ty”.
Komentarz: ztrewq, 2009-12-18 13:55:17:
Ale akceptacja takich zachowań jako normy jest – wg. moich obserwacji – wyjątkiem.
To prawda, że wyjątkiem, zwłaszcza na moim poletku gdzie jest duży wpływ nauki anglosaskiej i duża wymiana kadr.
Chociaż studenci z domu potrafią wynieść niesamowitą bogobojność wobec profesorów, i czasami nie potrafią porzucić jej nawet do doktoratu (widywałem takie przypadki).